Rozdział 8. Znowu Bonifacio. Pourquoi pas?

Sobota, 11 czerwca, przed południem, dokładnie dziesiąta z minutami

Prócz portu, cytadeli, klifu i białych skał, Bonifacio słynie ze 187 stopni. Każdy inny, czasem śliski, czasem wąski, lecz przede wszystkim aragoński. Wszystkie stopnie złożyły się w jedne strome schody zwane dalej Schodami Króla Aragonii, Alfonsa (fuj!) V (piątego).

no-jest-stromo       bora-na-schodach

Schody kończą się, jak łatwo się domyślić, na dole. Choć gwoli prawdy, to kilka metrów nad brzegiem morza, gdzie poprowadzono wykutą w skale ścieżkę spacerową. Onegdaj prowadziła do studni ze słodką wodą, obecnie sprawia radochę wszelkiej maści turystom.

jest-bezpiecznie       na-spacerniaku

Sobota, 11 czerwca, trzy godziny po południu

Jasne. Możecie się śmiać, ale kto swój jacht schowa do kampera i zawiezie, gdzie chce, hę?

jacht       chwile-przed-wodowaniem

Po wypłynięciu z zatoki portowej skręciłem w lewo, i to był dobry kierunek. Królewskie schody, domy na klifie.

schody-od-morza       domy-na-klifie

Pisałem już o domach na klifie? Brzydkie, ale pięknie położone.

domy       domy-w-bonifacio

I w ogóle takie tam.

od-strony-morza       antonio

Wracając z pontonowej eskapady przepłynęliśmy obok czerwonej latarni, która nijak nie kojarzyła się ze słynnym placem Pigalle.

czerwona-latarnia

Sobota, 11 czerwca, wieczorem, po kilku smacznych drinkach

-Michel, Le-wan-dow-ski.

-Michel Lefandoski?

-Nie, Robert, kurde.

-Robert Curdę?

-Keske sę? (Qu’est-ce que c’est? – Co to jest?) Ukryta kamera? Michel masz na imię, oui? Jak Platini.

-Platini, oh oui.

-No. Robert Lewandowski to nasz najlepszy piłkarz, futbolista znaczy się.

Wykonałem ruch nogą jakbym kopnął piłkę, Michel kiwnął głową ze zrozumieniem, więc zabrałem laptopa, uścisnąłem mu dłoń i wróciłem pod naszą markizę. Rozchachane twarze moich współpodróżników świadczyły, że wszystko słyszeli.

A zaczęło się od tego, że w laptopie miałem przygotowane piosenki francuskojęzyczne z akcentem na Korsykę. Stąd, gdy sąsiad z wypasionego kampera stojącego obok nas

na-kempingu-laraguina

mrugnął do mnie z uznaniem usłyszawszy tę sympatyczną piosenkę:

podszedłem doń.

Na prośbę mojego najnowszego francuskiego znajomego znalazłem w You Tubie niejakiego Tino Rossiego. Puściłem dwa utwory. Posłuchałem i udałem, że zepsuło się połączenie internetowe.

Spróbowałem podtrzymać kruche podwaliny dopiero co kiełkującej przyjaźni polsko-trójkolorowej zmieniając temat na bontonowy, bo piłkarski. Finał już znacie.

 

 

 

 

 

Facebook