Na krótką metęNiesłysz

Na krótką metę: Jezioro Niesłysz

Przez 26 czerwca 2017 No Comments

Na krótką metę” to cykl opisujący nasze weekendowe wypady kamperowe.

Niemiec płakał jak sprzedawał, a ja gdy jechałem za Frankiem leśnym duktem. Wąsko, dziurawo i skrzypiące po dachu Elefancika gałęzie mocno nadwyrężały moją chęć wypoczynku nad jeziorem Niesłysz. Powoli zmierzchało, a my byliśmy zmęczeni szukaniem miejsca na postawienie trzech kamperów. Trzech, bo dołączył do nas Genas z Basią i właśnie przedzieramy się razem przez leśne wertepy. Jeszcze tylko powoluteńku przejeżdżam przez wielką dziurę z korzeniami i oddycham głęboko. No, najgorsze za nami. Już widać upatrzone pół godziny wcześniej miejsce, już BoRa wyszła z auta by uwiecznić końcowe metry,

gdy Elefancikiem wstrząsnął okrzyk:

– Co tu, do diabła, jest grane?!

Dwie godziny wcześniej

W Mostkach skręciłem w drogę do Tyczyna. W lesie, gdy skończył się wąski asfalcik, odbiłem w prawo i prawie od razu w lewo.

Zaparkowałem kampera i ruszyliśmy na poszukiwanie miejsca przy brzegu jeziora. Tu go nie było.

       

Wszystkie najlepsze parcele zostały zaanektowane. Nadjeżdżające przyczepy kempingowe rozstawiały się z widokiem na….. przyczepy kempingowe, te z linią brzegową. W międzyczasie przyjechał Franek z Wiolą. Bywali tu już wiele razy, mają swoje wydeptane ścieżki i znajomości oraz dno jeziora (Franek nurkuje). We czworo ruszyliśmy ścieżką, którą półtorej godziny wcześniej poznałem, a ten widok szczególnie zapamiętałem.

Pięćset metrów za polem „Pod bukami” znaleźliśmy w końcu odpowiednie miejsce i w lepszych humorach wróciliśmy do kamperów, gdzie czekał już Genas z Basią w profesjonalnym, choć marki „Laika” kamperze.

Dwie godziny później

– Co tu, do diabła, jest grane?! – wrzasnąłem patrząc z niedowierzaniem przed siebie.

Na naszym, z takim mozołem wypatrzonym miejscu, właśnie kończył się proces rozbijania dwóch namiotów. Radosne popiskiwanie dzieciaczków biegających od namiotu do namiotu sprawiło, że natychmiast zapragnąłem wyruszyć w dalszą podróż. Sto dwadzieścia metrów dalej, po usunięciu kilkunastu nisko wiszących gałęzi ustawiliśmy się w całkiem niezłym miejscu. Tymczasem słońce zdążyło schować się po przeciwnej stronie jeziora Niesłysz.

Nazajutrz sprawdziłem koordynaty miejscówki – 52°14’01.8″N 15°23’48.4″E i nastrój Genasów.

Przed planowanym rowerowym objazdem Niesłysza posililiśmy się daniem z kociołka

i ruszyliśmy leśnym duktem na południe. Gdyby nie tablica

z pewnością nie zboczyłbym z drogi, by popatrzeć na to, co zostało z dawnego grodziska Niesulice.

       

Owszem, macie rację. Moje zboczenie nie spowodowało jakichś nadzwyczajnych widoków, ale przynajmniej zaspokoiłem swą ciekawską naturę.

Najbardziej południowe miejsce jeziora Niesłysz to wypływający zeń Kanał Ołobok ,

oraz gminna plaża Niesulice.

De facto całą południową część jeziora stanowią ośrodki wypoczynkowe i pola kempingowe.

Gdy przedarliśmy się przez tłumy wczasowiczów i znowu byliśmy sami w lesie, naszym oczom ukazały się pułapki feromonowe.

       

W specjalne pojemniki o kształcie rury leśnicy wkładają środki wabiące owady – szkodniki. Następnie nie ma odpuść – taki kornik czy inny chrząszcz szeliniak sosnowy wpadnie do środka szukając seksprzygody albo pożywienia, ale sam pułapki nie opuści. Pomoże mu w tym leśnik, który albo na miejscu go zatruje, albo zakatrupi w leśniczówce. 😉

Dzięki pułapkom feromonowym leśnicy mogą oszacować ilość szkodników w danej części lasu.

Ubogaciwszy swą zapachową wiedzę bez chwili zwłoki ruszyliśmy dalej. Leśna droga skończyła się, a zaczęły „kocie łby”, które doprowadziły nas do Przełazów.

       

Za Przełazami jechaliśmy przerażającymi dziurami w asfalcie aż do Mostków, bo Kanał Niesulicki

stanowił naturalną przeszkodę z gatunku „bez mostu nie podchodź”, no a najbliższy był właśnie w … Mostkach.

Po przejechaniu ponad 21 kilometrów dotarliśmy na metę, czyli start. Zwieńczeniem wycieczki było ognisko, które Franek przygotował na cześć łabędzia. Nie nie. Nie jedliśmy łabędziny, ptak przydreptał dla towarzystwa, ale nic nie dostał i się zmył.

Wieczorem najliczniej odwiedzały nas komary, ale z rana podpłynął młody zaskroniec, a ścieżką powoli dreptała ciężarna jaszczurka.

       

Krótkie podsumowanie pobytu nad jeziorem Niesłysz: czysta woda, fajna trasa rowerowa wokół akwenu, dużo ludzi. Mimo wszystko nieprędko tam wrócimy, inne akweny czekają. 🙂

Facebook