AustriaSöldenStrona głównaWP za granicą

Kamper Elefancik na nartach: Sölden

Przez 5 grudnia 2018 No Comments
Sölden, mój ulubiony lodowiec…
Niespodziewane, raczej jednoroczne święto 12 listopada 2018 roku zaskutkowało pomysłem o wyjeździe na narty. W związku z tym, że ostateczna decyzja co do usankcjonowania święta została podjęta last minute, to i my postanowiliśmy, że – jak to powiada nasz 4 letni wnuczek – „A niech to zderzak”, jedziemy kamperem. Piąteczek jest najczęstszym dniem naszych wyjazdów, no to 9 listopada tuż przed 23 zajechaliśmy do Bejrutu (po ichniemu niemieckiemu Bayreuth), aby na uniwersyteckim parkingu dokonać czynności noclegowych. Czternaście godzin później Elefancik postawił swe 4 koła na dość pustym kempingu w Sölden.

Świetne warunki, jakie zastaliśmy na wypaśnym kempingu uczciliśmy odgrzaniem bigosu, który jak się okazało, był motorem napędowym naszego wieczornego zwiedzania miasteczka.

Następne cztery dni spędziliśmy według ustalonego w niedzielę rano rytuału:

-8.09 wsiadamy do skibusa

-8.44 wysiadamy na lodowcu

-9.00 wjeżdżamy gondolą na Tiefenbachkogl (3200 m n.p.m.)

-9.15 zjeżdżamy po sztruksiku.

I z dwoma przerwami na spożytek jeździmy tak aż do utraty sił, czyli najdalej do 14-stej, po czym skibusem wracamy na kemping.

Opis wygląda całkiem całkiem, ale z tą austriacką punktualnością to powiem powiem, że było kiepsko, kiepsko. Dwa razy weszliśmy do skibusa bez problemów, dwa razy długo czekaliśmy, by następnie jechać jak karpie na Wigilię. A podjazd z Sölden na lodowiec jest hohoho stromy, by nie rzec spektakularny. Przez dwanaście kilometrów nie można się nudzić, ani wygodnie rozsiąść, bo zakręty kręte są. Droga na lodowiec jest darmowa, ale tylko dla posiadaczy skipassów.

Proszę nie odchodzić od monitora, zapraszam na krótką przerwę reklamową lodowca Tiefenbachkogl.

Nie samą radością człowiek napędza życie, jeść i pić (zwłaszcza) trzeba. Knajpy na stokach odwiedzaliśmy zatem codziennie po dwakroć i – w przeciwieństwie do skibusów – byliśmy tam punktualnie. Szczególnie zaimponował mi stół wykonany z jednego pnia drzewa, ale i  szklana nowoczesność też.

„Więc co się tyczy nas na stokach,

Oraz powiedzmy Alp w ogóle,

Jakieś Stubaie czy inne Tuxy,

Oczarowują mnie,

lecz przede wszystkim lubię Sölden!”

Wykorzystując wolną chwilę po nartach postanowiliśmy wjechać gondolą na szczyt Gaislachkogl. Pod trasą gondoli wiła się ścieżka rowerowa. Określenie „wiła się” jest tu jak najbardziej na miejscu.

Na Gaislachkogl kręcony był Bond, James Bond. Konkretnie odcinek pt. „Spectre”, a ponieważ nie jestem fanem, z oferty zwiedzania śladów agenta nie skorzystałem.  Miast tego z wysokości okolicę oglądałem.

Reklama wyświetlana na ekranie w skibusie spowodowała, że na kempingu odpaliłem laptopa i sprawdziłem, czy moje tłumaczenie z niemieckiego na manowce nie wyprowadzi.

Jeszcze mogę sobie ufać, rzeczywiście od 15 listopada ośrodek Obergurgl-Hochgurgl otwierał sezon zimowy. Kolejne, acz niestety już ostatnie dwa dni szusowania spędziliśmy właśnie w Hochgurgl. O krótkiej wizytacji Obergurgla jeno napomknę, bo nie ma nad czym się rozwodzić, mało czynnych tras.

I choć Obergurgl-Hochgurgl to nie lodowiec, to stoki sięgające nawet 3082 m n.p.m. powodują, że śniegu mieliśmy wystarczająco, o co dbała intensywnie pracująca armia armatek.

Pomimo, że – jak w przypadku Sölden – czynnych było stosunkowo niewiele tras, to najeździliśmy się wystarczająco. Brak kolejek do wyciągów, szerokie, bezpieczne trasy – super. No i widoki zapierające dech w tchawicy.

Na wysokości 3027 znajduje się knajpa stojąca częściowo nad przepaścią, więc lepiej nie grzebać po kieszeniach, bo na szczelność podłogi nie ma co liczyć.  😉 Drogiego, acz dziwnego w smaku piwa nie zachwalam, BoRze bombardini  smakowało, ale narzekała, że mało.

W pobliżu knajpy jest punkt widokowy, gdzie faktycznie, widzieliśmy koziołka. Bo kozica to nie była.

Pora na podsumowanie tego wspaniałego pod każdym względem wyjazdu. Pogoda rewelacja, codziennie słoneczna. Na kempingu w Sölden temperatura 13-15 stopni w dzień, w nocy 6-8. Na lodowcu też dodatnia, a śnieg do 13 extra. Koszty pobytu i zjeżdżania przedsezonowe, warunki na kempingu doskonałe. Söldenowskie lodowce (Rettenbach i Tiefenbach) zapewniły nam wiele frajdy, mimo, że czynnych było „jedynie” 33 kilometry. Dwa dni spędzone na stokach Hochgurgl były jak wisienka na torcie, nie musieliśmy kupować osobnych karnetów.

Trochę żałowaliśmy, że Dzidzioch (Giggijoch) był jeszcze nieczynny, ale może za rok? 🙂

Na pożegnanie jeszcze kilka zdjęć rewelacyjnie położonego kempingu.

Facebook